• Autor: Seeb
    • Wyświetleń: 3490
    • Dodano: 2007-10-25 / 14:01
    • Komentarzy: 0

    W namysłowskim banku łamano prawo

    Szefowie rady nadzorczej Banku Spółdzielczego w Namysłowie kontrolowali pracę swoich synów. (kolaż: Marek Fiałka/nto)

    Przewodniczący rady nadzorczej Banku Spółdzielczego i jego zastępca nadzorowali pracę swoich synów-dyrektorów.

    O namysłowskim Banku Spółdzielczym pisaliśmy wielokrotnie. Także o tym, że w banku pracują rodziny wójtów, prezesów i członków rad nadzorczych.
    - Ale teraz okazuje się, że przynajmniej w dwóch wypadkach bankowcy łamali prawo - mówi Wiktor Juzwiszyn, klient banku i człowiek, który przez lata robił interesy z szefami tej instytucji, a od roku jest ich największym krytykiem.

    Sprawa wyszła na jaw, kiedy w połowie września zarząd nagle odwołał ze stanowisk dyrektorów oddziałów Radomira Bieńka i Grzegorza Zubka. Pierwszy był szefem filii w Kluczborku, drugi w Wilkowie. A ojcowie obu dyrektorów: Grzegorz Bieniek i Zygmunt Z. (toczy się przeciwko niemu postępowanie w prokuraturze) od lat pełnią funkcje szefów rady nadzorczej i kontrolowali pracę swoich synów.

    Tymczasem paragraf 41 statutu banku mówi, że w radzie nadzorczej nie mogą zasiadać osoby blisko spokrewnione z pracownikami zajmującymi stanowiska kierownicze w banku. Nie ma wątpliwości, że do takich stanowisk należą stołki dyrektorów oddziałów.

    - Z tego wynika, że rada nadzorcza od roku działała nielegalnie - mówi Juzwiszyn. - Odwołując synów, władze banku nie rozwiązały problemu. Dla wszystkich jest jasne, że już wiosną Grzegorz Bieniek i Zygmunt Z. nie mieli prawa kandydować na kolejną kadencję. I późniejsze ich decyzje są nielegalne! Teraz sami powinni zrezygnować z rady, a nie odwoływać dzieci.

    Przewodniczący Grzegorz Bieniek przekonuje jednak, że sprawy nie ma, bo jego syn i syn Z. nie są już dyrektorami filii.

    - Bank rozwiązał sytuację, zawiadomił odpowiednie instytucje nadzoru bankowego i na dzień dzisiejszy problem nie występuje. W związku z tym uważam, że nie mamy o czym rozmawiać - mówi przewodniczący.

    Problem w tym, że bank rozwiązał sprawę dopiero po roku! Sprawą zajęła się już prokuratura.

    - Pan Juzwiszyn poinformował mnie o sytuacji, jaka miała miejsce w banku - potwierdza prokurator Anita Dąbrowa-Derda, kierownik namysłowskiego Ośrodka Zamiejscowego Prokuratury Rejonowej w Kluczborku. - Prowadzę sprawę pod kątem działania na szkodę banku i akta zostały przekazane do biegłej. Zależy mi na tym, żeby była to jak najbardziej kompleksowa opinia i biegła ma za zadanie wskazać wszelkie uchybienia czy naruszenia procedur ze strony zarządu banku. Dlatego przekazałam jej również do zbadania sprawę ewentualnego naruszenia statutu.

    Wiadomo, że na opinię trzeba będzie poczekać kilka miesięcy i nie będzie ona gotowa przed końcem roku.

    Według naszych informacji bankowcy świadomie łamali prawo, bo doskonale zdawali sobie sprawę z konfliktu interesów między synami a nadzorującymi ich ojcami.

    Zapis w statucie o zakazie zasiadania w radach osób spokrewnionych jest bowiem całkiem świeży. Ten punkt został wprowadzony 6 września 2006 roku. Nakazała to cztery miesiące wcześniej Komisja Nadzoru Bankowego, tuż po kontroli przeprowadzonej w Namysłowie. Szefowie rady nadzorczej musieli wiedzieć, że odtąd nadzorowanie pracy synów nie jest zgodne z prawem.

    Zapytaliśmy o to Generalnego Inspektora Nadzoru Bankowego (GINB).
    - Nie budzi wątpliwości, że po zarejestrowaniu statutu władze banku powinny doprowadzić do zgodności stanu faktycznego do zasad wynikających z jego postanowień - można przeczytać w odpowiedzi przesłanej nam przez biuro prasowe NBP.

    Oznacza to, że zarząd powinien przesunąć dyrektorów na inne stanowiska albo szefowie rady powinni zrzec się członkostwa.

    Według GINB-u obowiązek reakcji spoczywał na radzie nadzorczej. Problem w tym, że jej pracami kierowali Bieniek i Z., a w ich interesie nie było usuwanie synów lub rezygnacja z zasiadania w radzie.

    - Kiedy we wrześniu wprowadzono paragraf 41, nie zdawaliście sobie sprawy, że łamany jest statut? - zapytaliśmy Bieńka.
    - Ale wtedy kończyła się już kadencja rady. I potem okazało się zresztą, że rada została wymieniona w 40 procentach. Więc również ja mogłem być wymieniony - próbował bronić się szef rady.

    Kadencja kończyła się wyjątkowo długo, bo nową radę spółdzielcy wybrali... w maju tego roku, a więc po blisko dziewięciu miesiącach od zmian w statucie. Co więcej, powołanie na stanowisko dyrektorskie Radomira Bieńka zbiegło się w czasie z wprowadzeniem zakazu do statutu!

    Drążyliśmy więc dalej: - Ale gdy zmieniał się statut, to pan już wiedział, że jest konflikt interesów: pana syn jest dyrektorem oddziału i pan nie może być członkiem rady.
    - Ja pana już nie słyszę w tej chwili - usłyszeliśmy w odpowiedzi. - Halo, halo?

    Po chwili połączenie zostało przerwane, więc spróbowaliśmy zadzwonić jeszcze raz. Przewodniczący Bieniek odebrał, po czym natychmiast rozłączył się. Kolejnych telefonów już nie odbierał.

    Próbowaliśmy skontaktować się również z prezesem banku Zdzisławem B., jego zastępcą Ryszardem P. i pracującym w banku Zygmuntem Z. Dzwoniliśmy kilkanaście razy, ale sekretarka na prośby o połączenie odpowiadała: - Nie ma, właśnie wyszedł, będzie jutro, wróci około godz. 15, będzie w przyszłym tygodniu, jest na zwolnieniu lekarskim

    Więcej na ten temat czytaj w NTO.pl
    reklama

    Zarezerwuj unikatowy login zanim wyprzedzą cię inni! Włącz się do dyskusji i wymieniaj poglądy na różne tematy z aktywną społecznością.

    Forum pod artykułem jest w trybie "tylko dla zalogowanych".