Siedmioosobowa rodzina Państwa Matejek straciła dach nad głową. Póki co będą mieszkać u rodziny. (fot: Seeb)
Anna Matejek, mama piątki pociech - najmłodsze ma 8 miesięcy, a najstarsze 6 lat - wstała z samego rana, aby ubrać dzieci i zrobić im śniadanie. Na 8.00, musiała zaprowadzić najstarszą córeczkę Wiktorię do zerówki. Reszta maluchów została pod opieką pani Teofili - sąsiadki z parteru.
- Siedząc w pokoju, w pewnym momencie usłyszałam takie dziwne trzaski - opowiada pani Teofila. Myślałam, że ktoś nadepnął na suche patyki za oknem, ale po chwili poczułam zapach spalenizny. Wtedy przybiegł do mnie Michałek, krzycząc - babciu, babciu, pali się - wspomina.
Jak się okazało, od zwarcia instalacji elektrycznej szybko zajęła się cała kuchnia. Pani Teofila kazała uciekać z mieszkania 4-letniemu Michałkowi i 3-letniej Martynce. Sama musiała jeszcze zabrać śpiącą w łóżku 2-letnią Maję i leżącą w wózku 8-miesięczną Oliwię.
Z każdą kolejną sekundą ogień przedostawał się na kolejne części mieszkania. - Gdy próbowałam wyjść na zewnątrz, wózek zaklinował się w przedpokoju. Nie pamiętam co się działo później, straciłam przytomność.
Ogromne kłęby dymu wydobywające się z mieszkania, zauważył Krystian Czaja, mechanik z pobliskiej mleczarni. - Gdy otworzyłem drzwi, zobaczyłem w korytarzu dwójkę dzieci. Wyniosłem je na zewnątrz - wspomina. W międzyczasie słyszałem jednak głos dorosłej osoby błagającej o pomoc - tłumaczy.
Pan Krystian, narażając własne życie, zdecydował się ponownie wejść do płonącego mieszkania. - Nie myślałem o tym, czy może mi się coś stać. Najważniejsze było, żeby spróbować uratować osobę, która jest w środku - mówi.
Całe mieszkanie od podłogi aż po sufit było zadymione. - Wiedziałem, że mam tyle czasu, ile uda mi się wytrzymać na jednym wdechu - wspomina pan Krystian. Po omacku znalazłem leżącą na ziemi kobietę i szybko wyciągnąłem na zewnątrz.
Po chwili na miejscu pojawili się strażacy i pogotowie. Do szpitala zabrano 72-letnią panią Teofilę, oraz czwórkę dzieci. Te jeszcze we wtorek wieczorem, mogły wrócić do domu.
Mieszkanie państwa Matejek spłonęło jednak niemal całkowicie. - Spłonął nasz cały dobytek, co mamy robić - pyta pan Grzegorz, głowa rodziny. Przez najbliższe przynajmniej kilka tygodni ich dom nie będzie nadawał się do zamieszkania. Siedmioosobowa rodzina wtorkową noc spędziła u rodziców pani Anny. Tu będą musieli póki co zorganizować sobie życie.
aaa: gratulacie dla tego pana ale tej rodzinie trzeba pomocy ale nie finansowej tylko zeczowej bo fnamae pujda na przelew alko....