(Fot. Donald J. Trump/Facebook)
Podczas spotkania z premierem Izraela Benjaminem Netanjahu Trump stwierdził, że przejęcie Strefy Gazy ma przynieść "stabilność" w regionie i stworzyć tam "nieograniczoną liczbę miejsc pracy". Netanjahu poparł tę ideę, podkreślając, że rozmowy na ten temat już trwają.
Deklaracja Trumpa została natychmiast skrytykowana przez Hamas, który nazwał ją "sianiem chaosu w regionie". Przedstawiciel tej organizacji, Sami Abu Zuhri, zaznaczył, że Palestyńczycy nie pozwolą na realizację planu, który określił jako "wydalenie narodu z jego ziemi".
Głos zabrał również ambasador Palestyny przy ONZ Rijad Mansur, który podkreślił, że Strefa Gazy jest "domem Palestyńczyków", a społeczność międzynarodowa powinna uszanować ich prawo do życia na tej ziemi.
Z kolei w Stanach Zjednoczonych senator Chris Murphy stwierdził, że Trump "kompletnie oszalał", ostrzegając przed katastrofalnymi konsekwencjami ewentualnej inwazji na Gazę. Parlamentarzystka Rashida Tlaib oskarżyła Trumpa o "otwarte wezwanie do czystek etnicznych".
W Polsce wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Szejna przypomniał, że stanowisko naszego kraju pozostaje zgodne z rezolucjami ONZ, które zakładają rozwiązanie konfliktu poprzez uznanie dwupaństwowości. - Nie można decydować o Palestynie bez Palestyńczyków - podkreślił Szejna.
Strefa Gazy, zamieszkiwana przez około 2,1 mln ludzi, jest wyniszczona trwającym od ponad 15 miesięcy konfliktem. Od 19 stycznia obowiązuje zawieszenie broni, lecz przyszłość regionu pozostaje niepewna. Słowa Trumpa dodatkowo podgrzały napiętą atmosferę i wywołały falę międzynarodowej krytyki.
