Dom rodziny Zająców niedługo po przejściu fali kulminacyjnej w lipcu 1997 roku.(Fot: archiwum prywatne)
Z domu rodziny Zająców nie widać Odry, choć jest on położony od rzeki niespełna 500 metrów. Nie trzeba jednak się specjalnie rozglądać, żeby zauważyć na kilku budynkach ślady zacieków wodnych. - Ten zaciek na elewacji pokazuje, jak wysoko 15 lat temu była tutaj woda. U nas w mieszkaniu na paterze sięgała sufitu. Upłynęło naprawdę sporo czasu, ale świadomość tego, że mieszkamy w miejscu narażonym na podtopienia jest naprawdę ogromna – mówi Anna Zając, która 10 lipca 1997 roku wspólnie z mężem, dwoma synami oraz ojcem musiała opuścić rodzinny dom na Pasiece.
- Docierały do nas sprzeczne komunikaty. Z jednej strony układaliśmy worki, które miały nas zabezpieczyć przed nadejściem wody, a z drugiej słyszeliśmy, że woda jest za wysoka, że żadne zabezpieczenia nie pomogą. Stało się to najgorsze. Przyjechało wojsko. Mieliśmy do wyboru, przenieść się na wyższe piętra albo ewakuować. Wybraliśmy to drugie – wspomina Zając. - To była niezwykle trudna sytuacja. Szczególnie dla mojego świętej pamięci taty, który do końca nie wierzył, że może przyjść taka woda – podkreśla kobieta.
Podczas przejścia fali kulminacyjnej rodzina Zająców informacje o stanie ich domu dostawała od sąsiadów, którzy zostali na Pasiece. Kiedy po kilku dniach wrócili do mieszkania przeżyli szok. - Mieliśmy mnóstwo książek. Wszystkie pływały po ulicy. Po pokojach pływały meble. Całość była trudna do ogarnięcia. Po kolei skupialiśmy się więc na kolejnych pracach i postępowaliśmy do przodu w usuwaniu szkód. To był taki test na przyjaciół. W biedzie poznaje się ponoć prawdziwych i to przysłowie sprawdziło się wówczas w stu procentach – opowiada Anna Zając. - Synów wysłaliśmy do rodziny do Krakowa – dodaje.
Remont domu trwał kilka miesięcy. - Mieliśmy to szczęście, że jako jedni z nielicznych byliśmy ubezpieczeni. Oczywiście polisa nie wystarczyła na pokrycie wszystkich strat. Ale jakoś daliśmy radę. Trochę pomogła rodzina, sprzedaliśmy jakąś ziemię i udało się wszystko doprowadzić do normalnego stanu – mówi Zając. - Ani ja ani mąż nie mieliśmy jakiś oporów z powrotem do domu. Zupełnie inaczej zareagowali synowie. Upierali się żeby nie remontować, ale przeznaczyć pieniądze na zakup mieszkania w bloku. Najlepiej na 10 piętrze. Dzisiaj, po latach wspominam to z uśmiechem, bo teraz jakoś niespecjalnie palą się do opuszczenia rodzinnego gniazda – dodaje.
djshake: Napisał postów [44], status [rozkręca się]
Gratuluję świetnego kadru na pierwszym zdjęciu - szczególnie ucięte stopy dodają efektu :)